Strona główna
»
Newsy
»
Jak tłumaczyłem Harry'ego Pottera
Jak tłumaczyłem Harry'ego Pottera
|
2008-01-28 |
Jak tłumaczyłem Harry'ego Pottera
Tłumacz Andrzej Polkowski mówi nam o ewentualnej przyszłości młodego czarodzieja i o trudnościach, jakie sprawiała mu proza J.K. Rowling.
Niedawno wrócił pan z sanatorium. Czy cykl o małym czarodzieju aż tak pana zmęczył?
Ostatni tom dał mi trochę w kość, szczególnie w kręgosłup. "Insygnia Śmierci" tłumaczyłem w zabójczym tempie. Dwa i pół miesiąca to prawdziwy rekord. Na książkę czekał nie tylko Piotr Fronczewski, który użycza jej głosu w wersji audio, ale przede wszystkim zniecierpliwieni czytelnicy.
Za co lubi pan swój zawód?
Lubię samodzielność przyprawioną szczyptą samotności, a zawód, który wykonuję, pozwala mi na nie. Nikt mną nie rządzi i zazwyczaj tłumaczę to, co mi się podoba, czyli fantastykę i baśnie.
Czemu upodobał pan sobie zwłaszcza literaturę dziecięcą i młodzieżową?
Literatura dziecięca sięga głębiej, do samego mitu, używa paraboli i analogii, nie jest ograniczana prawami literatury dla dorosłych. Poza tym nie ma literatury tylko i wyłącznie dla dzieci. Dobra literatura dla dzieci to taka, po którą chętnie sięgają także i dorośli. Najlepszym przykładem jest tu "Kubuś Puchatek" czy "Dolina Muminków", których czytelnicy to częściej dorośli niż dzieci.
"Harry Potter" jest fenomenem kultury, czymś więcej niż tylko książką. Czy to Pana nie tremowało?
Na początku nikt się nie spodziewał, że ta książka odniesie taki sukces. Ale każdy kolejny tom był bardziej wymagający, bo im więcej czytelników sięgało po przygody małego czarodzieja, tym więcej docierało uważnych komentarzy i spostrzeżeń co do mojego tłumaczenia. To była dla mnie wielka lekcja pokory.
Jak wyglądała praca tłumacza "Harry'ego Pottera"?
Praca tłumacza polega nie tylko na tłumaczeniu słów, ale i sensu zaklętego pomiędzy i w samych wierszach. To praca, przy której nieustannie trzeba coś zmieniać, a sam tłumacz staje się na pewien czas alter ego pisarza. Tępię manierę angielską pani Rowling. Ona może użyć na jednej stronie kilka razy tego samego czasownika, w polskim tłumaczeniu to nie przejdzie. Czytelnik tego nie lubi, więc muszę się głowić nad zmienianiem takich słów, jak np. "powiedział", na mruknął, bąknął, wycedził itp. Polski czytelnik jest nieco bardziej wymagający niż angielski. Podobnie jak nasz język. Nigdy nie czytam książki przed tłumaczeniem. Czytam ją w miarę postępu pracy, więc na świeżo odkrywam bohaterów. Sam jestem ciekaw ich dalszych losów i czekam na dalszy ciąg. To mi pozwala na zachowanie świeżości spojrzenia.
Co podczas tłumaczenia cyklu o Harrym sprawiało panu największą trudność?
Najbardziej lubię dialogi, ale już opisy u Rowling były ciężkie. Zdania są długie i drobiazgowe, bardzo rozbudowane. Szczególnie trudno było przy nazwach potraw. Zwłaszcza jeśli ich nigdy nie jadłem ani nawet nie widziałem. Nawet internet nie zawsze mógł pomóc, a słodkie ciasta i ciasteczka, od których uginają się książkowe stoły, były prawdziwą zmorą. Do tego dochodzi jeszcze sprawa języka, muszę w myślach przeczytać sobie dany fragment i zastanowić się, jak to będzie brzmiało, nie jak to jest napisane, ale właśnie jak to się czyta.
W pracy pomagała panu pewna tajemnicza postać...
Joasia (śmiech). Była najostrzejszą z moich czytelniczek. Nasz pierwszy kontakt miał miejsce, gdy przysłała do wydawnictwa list z 27 pozycjami, zawierającymi rzekome błędy translatorskie. To był niesamowity nakład pracy, okazało się jednak, że w przypadku pięciu miała rację. Tak się zaczęła ta nasza specyficzna symbioza, która bazowała na niesamowitej pamięci Joasi. Ona pamięta, że jakiś przedmiot w pierwszym tomie stał w pokoju po lewej, a nie po prawej stronie. I tak każde ukończone tłumaczenie spływało pod dwa adresy; redakcji i właśnie Joasi.
Jaki jest siódmy tom? Dla kogo jest ta książka?
To książka dla czytelnika, który dorastał razem z małym czarodziejem i jego przyjaciółmi. Ze względu na liczne brutalne sceny jest to jednak opowieść dla młodzieży w wieku 16-17 lat. Może ze względu na inteligencję polskich czytelników będą mogli po nią sięgnąć dojrzali 15-latkowie. Ten tom, mimo iż ma przede wszystkim odpowiedzieć na pytania z sześciu poprzednich, poświęcony jest problemowi śmierci, części życia, którą dzieci także powinny poznać.
Czy magia "Harry'ego Pottera" wytrzyma próbę czasu?
Ta książka na pewno przetrwa, ale mam wątpliwości, czy będzie się cieszyć równą popularnością co "Opowieści z Narnii", nie wspominając już nawet o "Kubusiu Puchatku" czy "Władcy pierścieni". Oczywiście dzieci sięgną po książki o małym czarodzieju, bo kiedyś ci, którzy w piątek w nocy ustawiali się w długich kolejkach po ostatnią część "Pottera", też będą mieć wnuki, i na pewno wspomną im, że była taka fascynująca książka, ale czy "Harry" porwie nowe pokolenia, wątpię.
Co po "Potterze"?
Moja żona pierwsza wiedziała, że skończyłem pracę nad tłumaczeniem, bo zacząłem robić porządki w pokoju, wywróciłem szuflady, wyrzuciłem sterty papierków, wyczyściłem komputer, przygotowałem się na kolejną książkę. I znowu wpadłem (śmiech). Teraz dla odmiany porwały mnie elfy z Nibylandii Potrusia Pana, o których opowiada seria książeczek dla młodszych dzieci, nad których tłumaczeniem obecnie pracuję.
Wierzy pan w magię?
(Śmiech)... tak. Moją magią jest słowo, a najpotężniejszym zaklęciem wyobraźnia.
Sięga pan czasem po książkę dla czystej przyjemności czytania?
Chętnie sięgam po literaturę historyczną opisującą okres przełomu naszej ery. Teraz czytam "Pamiętniki Eliadego". Ale moje spaczenie zawodowe niezmiernie utrudnia mi lekturę. Ciężko mi się czyta słabe tłumaczenia, gdy coś zgrzyta, od razu to wyłapuję i męczę się, czytając dalej. Moja żona zawsze się ze mnie śmieje, bo nawet gdy oglądam źle przetłumaczony film, a tych jest wcale niemało, zaczynam potwornie jęczeć.
AUTOR: Chrystian Orzeszko
Źródło: Metro